To chyba jest jakieś fatum... to była druga moja próba zrobienia zdjęć o wschodzie słońca w zimie na Wielkim Rozsutcu i zakończyła się podobnie jak poprzednia, czyli tuż przed pojawieniem się słońca nadciągające chmury zasłoniły wszystko dookoła. Zanim to jednak nastąpiło, trochę zdjęć jednak zrobiłem.
Znowu musiałem wstać w środku nocy, znowu jechałem prawie 3 godziny na miejsce, a potem zasuwałem kolejne 2 na górę i co? No i pogoda zakpiła sobie troszkę ze mnie i wszystko skończyło się podobnie jak rok temu. Przez pewien czas główna grań Małej Fatry powstrzymywała napływające z południa frontowe chmury (dzięki czemu kilka zdjęć jednak zrobiłem),ale niestety tuż przed świtem ta ostatnia tama pękła i w kilka minut dookoła mnie zrobiło się biało. I tak miałem więcej szczęścia niż kilka innych osób, które pojawiły się na szczycie dokładnie w momencie, gdy ostatnie okienko pomiędzy chmurami właśnie się zamykało.
Prognoza na popołudnie była tak beznadziejna, że tym razem nie liczyłem na zachód słońca i po prostu zszedłem na dół, wsiadłem do auta i pojechałem do domu. Okazało sie to dość dobrą decyzją - chwilę po tym jak uruchomiłem silnik, zaczął padać deszcz...