Kolejna wizyta w Śnieżnych Kotłach, jedynie kilka godzin później, a jakże inne widoki.
Jak zadzwonił budzik, byłem tak zaspany, że przez chwilę zastanawiałem się "co ja tu robię". Pięknie rozgwieżdżone niebo pomogło mi wrócić do rzeczywistości i zdopingowało mnie do pakowania. Tym razem świt po prostu musiał się udać - na niebie nie było nawet jednej chmury, a inwersja utworzyła mgły snujące się w dolinach.
Pewien sukcesu ruszyłem w górę by po pół godzinie zameldować się ponownie nad krawędzią Śnieżnych Kotłów. Zdumiewające jest jak inaczej to samo miejsce się może prezentować w zależności od tego, gdzie jest słońce. Podobnie jak dzień wcześniej, biegałem w tą i z powrotem wzdłuż krawędzi w poszukiwaniu dobrych kadrów.
Później wyszedłem jeszcze (sam już nie wiem po co) na Wielki Szyszak, a następnie, przez Rozdroże pod Wielkim Szyszakiem poszedłem ścieżką biegnącą dnem Śnieżnych Kotłów. Nigdy wcześniej tam nie byłem, dlatego chciałem koniecznie zobaczyć, jak wyglądają te same ściany na szczycie których stałem chwilę wcześniej. Widziałem wcześniej już zdjęcia z wnętrza kotłów, ale widok na żywo i tak mnie zachwycił. Nie spodziewałem się tak tatrzańskiego (lub alpejskiego) widoku w samym sercu Karkonoszy. A poszarpane krawędzie skał odbijające się w tafli stawów to po prostu bajka.
W końcu jednak trzeba było schodzić na dół, do Szklarskiej Poręby.
Popołudniu niestety, zgodnie z prognozą, pogoda się załamała i rozpętała się całkiem gwałtowna burza i o ile deszcz ustał przed wieczorem, to szczyty pozostały przykryte chmurami, więc tym razem odpuściłem sobie wieczorne wyjście.